Zdobyć Woodstock - Kino Millennium
Seans: 24 I 2010, g. 20.00
ZDOBYĆ WOODSTOCK
reżyseria: Ang Lee, scenariusz: James Schamus, zdjęcia: Eric Gautier
obsada: Demetri Martin, Emile Hirsch, Liev Schreiber
komedia/muzyczny, USA, 2009, 110 min
Lato, 1969 roku. Elliot Tiber, młody chłopak, który razem ze swoimi rodzicami prowadzi motel niedaleko Woodstock nieoczekiwanie przyczynia się do zorganizowania kultowego koncertu. Staje się częścią imprezy, w czasie której artyści i hippisowska widownia protestowali przeciwko wojnie w Wietnamie i zapoczątkowali rewolucję obyczajową.
O FILMIE
Elliot pracuje jako dekorator wnętrz w Greenwich Village. Jednocześnie związany jest mocno z rodzicami, którzy prowadzą podupadający motel El Monaco w górach Catskills, w stanie Nowy Jork. Latem 1969 roku Elliot odwiedza rodziców; chce pomóc im uratować motel, który wkrótce ma zostać przejęty za długi. Gdy dowiaduje się, że pomysłodawcy planowanego rockowego festiwalu muzycznego stracili pozwolenie na jego organizację w pobliskim miasteczku Wallkill, proponuje głównemu producentowi Michaelowi Langowi El Monaco jako bazę; poznaje go też z sąsiadem, Maxem Yasgurem, który zgadza się wynająć swą ziemię na teren festiwalowy. Wraz z liderem grupy teatralnej Devonem, byłym weteranem z Wietnamu Billym oraz dawnym marine, transwestytą Vilmą, Elliot wpada w wir przygotowań do koncertów. Festiwal, który przejdzie do historii jako Woodstock, zmieni nie tylko oblicze kultury popularnej, ale także i jego własne losy…
ZMIERZYĆ SIĘ Z LEGENDĄ
Jeśli pamiętacie Woodstock, to znaczy, że was tam nie było – mówi stare już porzekadło. Co odnosi się zresztą do całego „lata miłości” i hipisowskiej ery mitologizowanej przez jej prawdziwych i rzekomych uczestników. Wielu ludzi, jak wiadomo, wcale nie brało udziału w słynnych muzycznych zlotach z lat 60.; inni z powodu różnorakich eksperymentów z niekoniecznie dozwolonymi środkami zmieniającymi świadomość niezbyt dobrze tę burzliwą dekadę pamiętają. Znany jest fenomen dumnego deklarowania uczestnictwa w wydarzeniach, w których w rzeczywistości nie brało się udziału, ale które z czasem obrosły legendą. Jednym z nich był festiwal w Woodstock, a właściwie w Bethel (oddalonym od Woodstock o 69 kilometrów) w stanie Nowy York. Odbył się w dniach 15–17 sierpnia 1969 roku. Nie był to wcale największy festiwal pod względem udziału publiczności ani też muzycznie najwybitniejszy czy przełomowy. Ale, także z racji utrwalenia go w niezwykle sugestywnym dokumencie Mike’a Wadleigha „Woodstock” (1970, Oscar za najlepszy dokument pełnometrażowy w 1971 r.) oraz na dwóch (początkowo) płytach, uchodzi za apogeum i wielki triumf kontrkultury. Nie ulega wątpliwości, że zestaw wykonawców był imponujący – zagrali tam przecież Jimi Hendrix, Canned Heat, Janis Joplin, Jefferson Airplane, Carlos Santana, Johnny Winter, Joan Baez, Joe Cocker, Country Joe and the Fish czy The Who. To była ówczesna, pełna wielkiej twórczej inwencji i energii rockowa czołówka i zwycięstwo upajającego wręcz sposobu ekspresji, często artystycznie bardzo nośnego. Choć cała impreza była pod wieloma względami logistyczną klęską, nadal uchodzi za manifestację kontestacyjnego ducha, ale w łagodnym pokojowym wydaniu. W festiwalu wzięło udział pond 500 tysięcy ludzi; ostatecznie pod naporem przybyszów przekształcił się on w imprezę darmową. Brakowało środków higieny, żywność zrzucano z helikopterów. Nie dochodziło jednak do aktów przemocy, nie było poważniejszych konfliktów z miejscowym mieszkańcami. Panowała tolerancja i harmonia. Wkrótce zresztą okazało się, że złudna – czego dowiodły tragiczne wydarzenia na festiwalu w Altamont. Jednak siła mitu trwa do dziś. Woodstock nadal jest znakiem zwycięstwa – choćby i utopijnych – idei „pokoju, muzyki i szczęścia”, jak mówiło hasło reklamowe tej słynnej imprezy.
ENCYKLOPEDIA ERY HIPPISÓW
Lee znany jest z perfekcyjnego przygotowywania swych filmów pod względem faktograficznym i ikonograficznym. Także i tym razem dążył do pełnej wiarygodności detali z epoki – zwłaszcza języka, jakim posługiwali się hipisi, ich ubiorów i zwyczajów. W ten sposób, dzięki wytrwałej i niezwykle żmudnej pracy wynajętego w tym celu historyka Dawida Silvera, powstał „Hippie Handboook” – potężny zbiór artykułów, esejów i innych świadectw, wreszcie słownik ówczesnej hipisowskiej gwary. Silver wyjaśniał: – Pierwsi hipisi pojawili się na początku XIX wieku w północnej Kalifornii. Byli to imigranci z Niemiec, którzy założyli komunę agrarną. Z czasem pojawiło się słowo hippie, utworzone od „hip” oraz „hipster”, które oznaczało kogoś cool – zwolennika jazzu i międzyrasowej integracji. Początkowo hipisi kojarzeni byli z dążeniem do łagodnych, ewolucyjnych zmian; postawa hipisowska była wręcz zaprzeczeniem radykalizmu czy politycznego aktywizmu. W latach 60. po części uległo to zmianie. Woodstock naprawdę nie wydarzył się w Woodstock. Mówimy Woodstock, ale myślimy o miejscach takich jak Bethel czy White Lake.
RECENZJA
Ang Lee zrobił melancholijną komedię o legendarnym karnawale hipisowskim sprzed 40 lat. Ani nie podważył legendy, ani jej nie uległ. Od piątku w kinach "Zdobyć Woodstock".
40 lat minęło od tamtego legendarnego zdarzenia. Na pastwiskach w Bethel, niedaleko Woodstock, 90 mil od Nowego Jorku odbyło się największe święto dzieci kwiatów - trzydniowa "manifestacja muzyki i pokoju", utrwalona w pamiętnym dokumencie. Gwiazdami gigantycznego muzycznego maratonu byli: Joan Baez, Janis Joplin, Jimi Hendrix, który na koniec sparodiował amerykański hymn, zamieniając go w song antywojenny.
Organizatorzy liczyli na kilkadziesiąt tysięcy uczestników. Przyjechało pól miliona. Drogi z Nowego Jorku zostały zablokowane. W hrabstwie ogłoszono stan klęski żywiołowej. Spodziewano się najgorszego - w oczach przeciętnego Amerykanina hipisi byli uznawani za groźną plagę. Tymczasem nic się nie stało. Na polach farmy Maksa Yasgura produkującej czekoladowe mleko koczownicza masa młodych stworzyła coś w rodzaju utopijnego, przyjaznego społeczeństwa. Nazywali siebie "narodem" - Woodstock Nation. Trzy tygodnie wcześniej człowiek wylądował na Księżycu.
(…)Pomniejszające spojrzenie na rewolucję hipisowską, od strony matek i ojców, których ten ruch zagarnia, przypomina pierwszy amerykański film Formana "Taking off" ("Odlot"), gdzie rodzice zbiegłych z domu hipisów skrzykują się, żeby też spróbować marihuany. W późniejszym o 40 lat filmie Lee nostalgiczne przywołanie klimatu "zieleniącej się Ameryki" zderza się z dzisiejszym sceptycyzmem i poczuciem granic wolności. Święto mija, trzeba uprzątnąć pole śmieci. Nie będzie "cywilizacji miłości", liczy się tylko to, co zrobimy z własnym życiem. Ale jeśli trzydniowy karnawał pozwolił komuś odnaleźć własną drogę, czego chcieć więcej?
Matka Elliotta przeciwstawiona jest hipisowskiej, wolnościowej nawale. Wydaje się, jakby sama jedna mogła ją powstrzymać. Chiński reżyser - świadomie grając stereotypami - okrutnie pastwi się nad postacią tej żydowskiej mamy, którą gra na granicy komediowej szarży brytyjska aktorka Imelda Staunton, pamiętna z filmu Mike'a Leigh "Vera Drake". Ta groźna baba ma zawsze na swoją obronę argument: ile wycierpiała, wędrując do Ameryki "pieszo aż z Syberii", przechodząc kolejne pogromy.
W amerykańskim Kaczym Dole nie brak też lokalnych nazistów. Inną postacią, jakby wyjętą z dawnych amerykańskich filmów rozliczeniowych, jest kolega Elliotta, młody kombatant z Wietnamu z pokiereszowaną świadomością, który buszuje po okolicznych krzakach jak po dżungli, dalej przeżywając wojnę.
Wszystkie te stereotypowo ujęte figury zostają porwane i wytrącone ze swoich ról przez karnawał Woodstock. Hipisi też są stereotypowi i też wychodzą z formy. Spada deszcz, odbywa się słynna zjeżdżalnia w błocie po stoku wzgórza. U Anga Lee ten moment jest pokazany inaczej niż w klasycznym dokumencie o Woodstock, mniej orgiastycznie, mniej ekspresyjnie, mniej zapamiętale, bardziej jak dziecinna zabawa. Wszystko w tym filmie staje się dziecinne, karnawałowe, jakby obniżone, oddemonizowane - także to, co było przedmiotem tragedii, jak w innych filmach Lee, na przykład "Brokeback Mountain".
"Taking Woodstock" mimo swoich wad - sztywnego, opartego w gruncie rzeczy na jednej minie, aktorstwa Martina i pustych miejsc, w których nerw opowieści jakby zamiera - w ciekawy sposób mierzy się z legendą i z utopią. Nie demaskuje jej ani jej nie ulega. Ang Lee, zachowując ironiczno-nostalgiczny dystans, ściąga legendę na ziemię, a ona mimo to się broni. Ktoś z uczestników tamtych wydarzeń trafnie powiedział: "ten film pozwala mi cieszyć się zapomnianymi kliszami tamtego czasu". Wiemy, że to są klisze, ale wierzymy, że stoi za nimi prawda, nie tyle całego pokolenia czy całej epoki, ile jednego spełnionego życia - Elliotta Tibera, przypadkowego bohatera Woodstock.
Na początku filmu, gdy drogą, przy której stoi motel El Monaco, nadciąga apokaliptyczna nawała, pojawia się przy Elliotcie, niczym anioł stróż albo bóg karnawału, dziwna postać: potężny blond transwestyta o imieniu Vilma, weteran wojny koreańskiej, skrzyżowanie amerykańskich ikon - westernowego bohatera z rewolwerem przy udzie i pin-up girl z kalendarza dla żołnierzy.
Vilma na wszystko przyzwala, wszystko rozumie, kiedy trzeba, odeprze atak miejscowych chuliganów. Pod jej patronatem Elliott, nie bojąc się ojca, jakby nigdy nic, obudzi się w łóżku pewnego ranka z barczystym robotnikiem. Ten karnawał ma charakter biseksualny. Wyparowała rewolucyjna treść z haseł wypisanych na transparentach: "Walczmy o czystość rzek!", "Każde pożywienie jest darem Boga!". Ważne jest co innego: ten karnawał rozluźnia społeczne więzy, pod wpływem halucynogenu wytrąca ludzi z ich życiowych ról. I nawet mama Elliotta, nakarmiona podstępnie ciasteczkami z LSD, pokaże na moment inną twarz, wykona swój niesamowity, wolnościowy taniec - clou filmu - który jednak nie zmieni jej charakteru ani na jotę.
"Tato, jak mogłeś z nią wytrzymać przez czterdzieści lat?" - pyta Elliot. "Bo ją kocham!" - usłyszy wyznanie, w którym brzmi ton rezygnacji. Zahukany tata podczas hipisowskich bachanaliów też przeżyje swoją chwilę wolności. Ale nie zwariuje, pogodzi się z losem, ma przecież swoje lata. Każdy pozostanie tylko sobą.
TADEUSZ SOBOLEWSKI,
GAZETA WYBORCZA
ZDOBYĆ WOODSTOCK
KINO MILLENNIUM: 24.01.2010
Czas trwania: 110 minut,
Seans o godzinie: 20.00
Bilety indywidualne: 10 złotych.